Krowy dają mleko, kury dają jajka. Ale czy na pewno to jedyne, z czym powinniśmy kojarzyć te zwierzaki? A może by tak… terapia krowami? Albo badania socjologiczne na kurach?
Mecia i Lotka
Myślę, że nie ma niesympatycznych krów, natomiast warto podkreślić, że Mecia i Lotka są przekochane. A zwłaszcza Mecia.
Otóż w gospodarstwie agroturystycznym „Pod Srebrną Górą” w Jeżowie Sudeckim mieliśmy możliwość przebywania w ich towarzystwie. Pasą się na łące, wygrzewają się na słońcu, trawią w swoich kilku żołądkach. Dźwięki ich układu pokarmowego są jak muzyka Hansa Zimmera. Prawie.
Mecia jest czarno-biała (z przewagą czerni), a Lotka biało-czarna (taka klasyczna krowa z obrazka). Obie bardzo łagodne. Wiecie, jak fajnie jest móc się przytulić do krowy i poczuć jej ciepło? No może nie aż tak fajnie, jak do mojej żony Ani (tekst ten pisze Olek tym razem) – ale prawie tak samo fajnie :). Krowy mają bardzo miłą w dotyku skórę. Serio. Mecia i Lotka raczej nie lubią sportu, jak większość krów. Głównie stoją lub leżą (pomimo dużego wybiegu), czasem się przemieszczą o kilka lub kilkadziesiąt metrów. Lotka daje mleko, więc dwa razy dziennie w porze dojenia odbywa spacer do obory.
Krowie BHP
Polecam opieranie się o krowę, kiedy leży. Jest to bardzo relaksujące. Ważne żeby w momencie wstawania krowy szybko wstać razem z nią. W przeciwnym razie może być to odrobinę niebezpieczne. No i przedtem oczywiście należy wybadać nastawienie zwierzaka. Nie wszystkie krowy muszą być tak przyjazne jak Mecia. Lotka na przykład nie dawała się pogłaskać, a co dopiero oprzeć się o nią. No i jeszcze nie należy stawać za krową z tyłu. Zawsze może się przestraszyć i kopnąć specjalnie albo nawet przez przypadek – podnosząc nogę, żeby się podrapać. To są zasady bezpieczeństwa przy krowie – może nie jakieś oficjalne według standardów SGGW, ale według nas. Krowy to duże zwierzęta i mimo swojego generalnie łagodnego usposobienia mogą się (jak każdy) czasami wkurzyć.
Chciałem się pochwalić, że miałem dwukrotny zaszczyt dojenia Lotki. Wydoiłem mleko bezpośrednio do manierki i kubka, które potem z podekscytowaniem piliśmy z Anią. Jeszcze ciepłe od ciała Lotki. Tutaj taka dygresja – nie jemy z Anią ssaków i ptaków. Natomiast weganami nie jesteśmy. Piszę to ponieważ jeśli czyta ten wpis jakiś weganin, to może mieć w tej chwili mieszane uczucia. Ale czy jest coś niewłaściwego w piciu mleka bezpośrednio od szczęśliwej krowy? Albo w jedzeniu jajek od szczęśliwych kur?
„Koe knuffelen”, czyli terapia krowami
W tym miejscu chciałbym jeszcze wspomnieć o… „krowoterapii”. Nie jest to może fachowa nazwa, ale tak – właśnie tak! Jak się domyślacie – chodzi o rodzaj zooterapii z udziałem krów. My skorzystaliśmy „po amatorsku i nieoficjalnie” z terapii z udziałem Meci, natomiast są miejsca na świecie, gdzie profesjonalnie można skorzystać z tej konkretnej formy kojenia nerwów. Poszukaliśmy w Internecie i znaleźliśmy co nieco na ten temat (Angora, 18.08.2019). Mianowicie na Mountain House Farm w USA mieszkają państwo Vullersowie, którzy posiadają jedynie dwie krowy – Bonnie i Bellę. Zwierzaki te wcale nie mają dawać mleka czy mięsa, ale służyć człowiekowi jako zwierzęta terapeutyczne (tak jak w przypadku chociażby hipoterapii).
Państwo Vullersowie przywieźli ten pomysł z Holandii, gdzie przytulanie krów podobno coraz bardziej się upowszechnia. Bonnie i Bellę można też czesać i opowiadać im do ucha o różnych sprawach, które zajmują naszą głowę. Obie są bardzo łagodne, a dodatkowo kładą się na ziemi, co jeszcze wzmacnia poczucie bliskości z nimi. Odwiedzający w ten sposób bardzo namacalnie obcują z przyrodą, relaksują się, a niektórzy z nich mogą sobie przypomnieć beztroskie chwile dzieciństwa, gdy bywali na przykład u dziadków na wsi. Na koniec odbywa się karmienie, które również dostarcza uciechy. Z tej formy terapii korzystają bardzo różni ludzie – także tacy, którzy na co dzień zawodowo piastują ważne stanowiska. Nie jest to więc wcale jakaś „szamańska” forma spędzania czasu dla emerytowanych hippisów. Wracamy tymczasem do Polski, do naszej wspomnianej zagrody…
Poleczka
Poleczka to koń huculski. Nie jest może wielkości rumaków przedstawionych w bitwie pod Stirling w filmie „Braveheart”, które woziły na sobie uzbrojonych po zęby angielskich rycerzy. Poleczka jest klaczą. Kiedyś miała towarzyszkę – niestety ta odeszła za Tęczowy Most – więc przebywa z Mecią i Lotką. Taka przyjaźń międzygatunkowa. Gospodarze wspomnieli, że biorą pod uwagę zeswatanie jej z jakimś ogierem. Zobaczymy.
Klacz ta jest bardzo towarzyska. Za jej towarzyskością w dużej mierze kryje się chęć dostania czegoś do zjedzenia (na przykład suchego chleba), ale to nie odbiera jej uroku. Właściwie często sama podchodzi do człowieka – kiedy się wejdzie na teren pastwiska.
Janusz i Grażyna z kurnika
Ania jest fanką kur. Podobno kiedy była dzieckiem i jeździła do dziadka na wieś, mnóstwo czasu spędzała w kurniku, a nawet – jak się dało – przytulała się do jego mieszkanek. Tutaj również skorzystała z możliwości obserwacji. Kilkadziesiąt kur – mając do dyspozycji duży wybieg i pomieszczenie – spaceruje, odpoczywa, grzebie w ziemi. Czasem się gonią – zwłaszcza kiedy jedna znajdzie coś lepszego do jedzenia i pozostałe próbują jej to odebrać. Myślę, że dobry socjolog, zoolog, biolog – robiąc staranne obserwacje i notatki – mógłby zaobserwować w takim stadzie bardzo ciekawe zjawiska społeczne. My ograniczyliśmy się do niezobowiązującej percepcji tego, co dzieje się na wybiegu, oraz sporadycznych interakcji przez płot.
Pogrupowaliśmy kury według naszych „wakacyjnych” kryteriów. Młoda brązowa kura z ładnym upierzeniem to Gabi. Młoda kura z białym upierzeniem (lub w większości białym) to Andżela (anioł, białe skrzydła, te sprawy). Kura w średnim wieku (według naszych szacunków), z brakującymi piórami, to Grażyna. Stara kura, już zmęczona życiem, to pani Eugenia. Jeden kogut (zakładamy, że starszy) to Janusz, drugi to Seba. Tak więc Gabriele, Andżeliki, Grażyny, Eugenie, Janusz i Sebastian żyją sobie w swoim stadzie. Pewnie rozmawiają, dyskutują, tworzą skomplikowane doktryny polityczne i ekonomiczne, ale także plotkują, obgadują się, wygłupiają się, wspierają… Jeśli będziecie kiedyś mieli możliwość obserwacji kur na wybiegu – zróbcie to. Kto wie, może to będzie początkiem jakiejś pracy doktorskiej… A przynajmniej źródłem przyjemności i relaksu.
Otwarte klatki
Jeszcze do niedawna było to normalne, że krowy, owce, kozy pasły się na pastwisku, świnie miały wybieg i taplały się w błotku. Kury, kaczki i gęsi również cieszyły się świeżym powietrzem, a nawet po prostu spacerowały po gospodarstwie i wsi. Chciałoby się zawołać: “Wróćcie, piękne czasy!”. Dzisiaj też są takie miejsca.
Niestety większość mięsa, mleka i jajek – które trafiają do sklepów – są z chowu przemysłowego. A tam panują straszne warunki. Porównanie do obozu koncentracyjnego nie będzie przesadą. Zwierzęta są traktowane jak rzeczy – w ścisku, bez naturalnego światła, a dzieci są odgradzane od matek. Dlatego – jeśli macie taką możliwość – kupujcie jaja ekologiczne lub przynajmniej od kur z wolnego wybiegu, mleko najlepiej od gospodarzy (jeśli macie taką możliwość, choć przyznaję, że to trudne). Choć większość ludzi wie, skąd wzięło się mięso w Biedronce, przecież w tym nie uczestniczy, umywa ręce. Spójrz w oczy krowie, która ma imię, która zaufała człowiekowi i pozwala mu się podrapać za rogiem. Czy naprawdę chcesz ją wrzucić na grilla i popić piwem? Zwierzęta są na Ziemi z nami – nie dla nas.