Pewnej lipcowej soboty wybraliśmy się do Gniezna, miasta o doniosłej historii, bardzo ważnego dla polskiej tożsamości, a także miasta znanego – zwłaszcza Wielkopolanom – z chyba największego oddziału psychiatrycznego w regionie, w szpitalu „Dziekanka”. Tym razem naszym celem nie było jednak zwiedzanie pod kątem bogatej historii czy odwiedzenie tego – naszym zdaniem – ponurego szpitala (chociaż jest w pięknym zielonym otoczeniu i blisko jeziora). Przyjechaliśmy do przesympatycznej zagrody, chcąc zabrać siostrzenicę (i równocześnie chrześniaczkę) Olka w jakieś fajne miejsce. Padło na „Naszą Zagrodę – Alpaki i przyjaciele”. Pewna rodzina trzyma zwierzęta na swojej działce i prowadzi m.in. działalność typowo w formie Animal Assisted Education (Ania we wpisie o papugarni tłumaczy, co to jest AAE). Znajduje się tu też… hotel dla psów.
Piknik w namiocie
Wszystko się zaczyna od – jak to się ładnie mówi na wszelakich studiach – „części teoretycznej”. W namiocie gospodarz opowiada nam oraz innym gościom o miejscu i o zwierzętach. Ponieważ dużą częścią audytorium są dzieci, sposób przekazywania wiedzy jest dostosowany do ich wieku. Poza tym w namiocie są różne zabawki i gadżety dziecięce, tak że „najmłodsza młodzież” powinna poczuć się swojsko. Dostajemy także napoje, atmosfera jest więc piknikowa. Czekają także tajemnicze naczynka z kawałkami marchewki, którymi będziemy karmić lokatorów (chodzi nam oczywiście o zwierzęta, nie o gospodarza i jego rodzinę). Gdy zobaczyliśmy te naczynka z pewnej odległości, myśleliśmy, że są to cheetosy, te takie podłużne, keczupowe. Niestety – była to marchewka… ;).
Przede wszystkim świnki
Po części teoretycznej przeszliśmy do części praktycznej, doświadczeniowej – zwał, jak zwał. Mianowicie podeszliśmy do zagrody i karmiliśmy zwierzaki marchewką. Nasza popularność wśród zwierzaków od razu urosła – wiadomo. Który zwierzak nie skusiłby się na marchewkę? No dobra, nasz kot Funio pewnie by się nie skusił. Natomiast tamtejsze alpaki, świnki, kozy i owce – jak najbardziej. Następny etap to wejście do zagrody – gospodarz przedtem zamknął świnki w chlewie, żeby ewentualnie na wybiegu nie zaczepiały za bardzo dzieci. Natomiast nam świnki niestraszne. Za chwilę i tak będziemy siedzieli z nimi w chlewiku, głaskali je i tarmosili. Ogólnie są dwie świnki miniaturki – mikroświnki. Jedna jest jasna (klasyczna różowa świnka, no, prawie różowa, o imieniu Pepa), a druga czarna (Moli). Obie bardzo „interaktywne”. Jedna z nich nawet kładła się na boczku i wtedy można ją było głaskać po brzuchu – stuprocentowa animaloterapia dla nas.
Kozy, owce i wreszcie… alpaki!
Kozy i owce (kameruńskie) także są w miarę chętne do kontaktu. O ile dobrze pamiętamy, to były dwie owce, dwie kozy i jedna malutka kózka. Czteroletnia chrześniaczka szczególnie sobie upodobała tę małą kózkę. Dziecko chciało po prostu bawić się z dzieckiem – a że jedno to homo sapiens, a drugie to koza – kto by się przejmował. A może po prostu przy małej kózce czuła się bezpieczniej.
Główną atrakcją jednak wciąż pozostawały dwie alpaki (panowie Leo i Rudy). Oprócz standardowego głaskania i przytulania można też było je poprowadzić na krótki spacer. Krótki, bo pewnie z dwadzieścia metrów w tę i z powrotem, ale dla dzieciaków i tak to była atrakcja (nasza czterolatka co prawda nie skorzystała, ale my owszem). Na terenie większej zagrody była również inna malutka zagroda – „dzielnica” królików.
W pewnym momencie gospodarz wziął sekator i zaczął ucinać z drzewa gałązki z liśćmi. Otóż dla wesołej ekipy zwierzęcej są to witaminy, a goście odwiedzający mogli jeszcze raz pokarmić alpaki, kozy i owce. Taka dodatkowa atrakcja.
Każdy jest tu VIP-em
Na koniec, kiedy dzieci opuściły zagrodę, my pozostaliśmy jeszcze trochę i wypuściliśmy świnie z chlewika. Chcieliśmy się poczuć jak z Pumbą (dwoma Pumbami) na sawannie. Ogólnie plusem jest to, że można tam siedzieć jeszcze po zakończeniu imprezy. Gospodarze nie wyrzucają na zasadzie „impreza się skończyła, dziękujemy Państwu, do widzenia”, ale można tam być jeszcze, jak długo się chce.
Na początku tego wpisu wspomnieliśmy o oddziale psychiatrycznym gnieźnieńskiej „Dziekanki”. Otóż pozytywnie nas zaskoczyło, gdy gospodarz powiedział nam, że „Dziekanka” współpracuje z jego zagrodą. Pacjenci mają dzięki temu możliwość skorzystania z zooterapii.
Polecamy „Naszą Zagrodę”. Miejsce bardzo przyjazne, gospodarze świadomi ekologicznie (duża wiedza na temat zwierząt, zapewniony ich dobrostan i warunki do naturalnych zachowań), a udział w takiej imprezce (trwa godzinę, ale można dłużej siedzieć) kosztuje tylko 10 złotych od osoby. Na początku zresztą gospodarz mówi, że jak się będzie podobać, to się płaci, a jak się nie będzie podobać, to nie trzeba płacić. Myślimy, że wszyscy goście płacą…