To teraz trochę o mazowieckiej agroturystyce. Rok temu w maju wybraliśmy się do agroturystyki „Konstantów” pod Warszawą (ale też na szczęście odpowiednio daleko od metropolii). Miejsce przyjazne, warunki dobre. Zarówno te mieszkalne, jak i ogrodowe. Minusem jest natomiast to, że słychać samochody – lekki szum rozpędzonych aut dociera niestety do uszu. Skupmy się jednak – zgodnie z ideą naszego bloga – na zwierzakach.
Jak na dobre gospodarstwo przystało…
Jak na dobre gospodarstwo przystało – jest tam wszystko. No dobra, nie ma krów…
Natomiast mamy oczywiście kury i inne ptactwo domowe, mamy pawie (element arystokratyczny. Nasza wizyta przypadła chyba na toki, bo samiec prawie nie chował pięknych piór) mamy kozy, konie, świnię, psy, króliki, koty, oślicę. Zwierzęta nie zawsze mają duże wybiegi, ale są zadbane.
Moja miłość Klara
Najwięcej miejsca poświęcimy tutaj chyba śwince Klarze. To dobre 100 kilogramów (tak „pi razy drzwi”…) radości. Nie jest to na szczęście świnia przeznaczona na mięso, ale występuje jako przesympatyczny żywy element dekoracyjny całego miejsca. Klara jest świnią wietnamską zwisłobrzuchą (czy faktycznie zwisa jej brzuch? I to jak!). Ma czarną, twardą, rzadką i szorstką szczecinę. Jest dość duża, gruba, z małymi oczkami. Niczym pies lub kot chodzi sobie swobodnie po gospodarstwie. Ma swój mały chlew, gdzie często śpi. Nie jest tam ogrodzona, a drzwi od chlewu są zazwyczaj otwarte, więc Klara regularnie patroluje teren gospodarstwa (przynajmniej w ciepłe miesiące). Kiedy leżała sobie na swoim legowisku w sianie, to siadaliśmy obok niej, opieraliśmy się o nią, głaskaliśmy, przytulaliśmy. Wbrew stereotypom na temat świń Klara jest bardzo czysta. Przyłożyłem twarz do jej ciała i stwierdziłem, że nie czuć żadnego „świńskiego” zapachu. Co się tyczy charakteru, to Klara jest raczej spokojna, leniwa, ale w sumie nie jest też zbyt towarzyska. O jej względy trzeba zabiegać, bo sama się raczej do człowieka nie łasi – jak na damę przystało. Bardzo fajną sprawą jest możliwość karmienia Klary. To znaczy dawaliśmy jej to, co mieliśmy – ziemniaki, pierogi. Chrupanie i mlaskanie pierwsza klasa. Do tego typu interakcji zawsze była chętna.
Właściciele mają ładną stronę internetową, niestety trochę niezaktualizowaną. Na stronie internetowej jest mowa o śwince Balbince. Balbinki już nie ma, natomiast jest właśnie Klara.
Siostro, skalpel proszę!
Zwierzęta są pod opieką weterynaryjną. Jeden z królików był wyraźnie chory, natomiast gospodarz dał nam do zrozumienia, że zwierzak jest pod opieką. Chorował – z tego, co pamiętamy – na uszy.
W czasie naszego pobytu klacz akurat powiła źrebię. Nie wydaliła jednak łożyska. Taka sytuacja jest groźna dla życia zwierzęcia. Właściciel wezwał więc weterynarza. I tutaj zdarzyło się coś dla większości z nas raczej niecodziennego. Przynajmniej dla mieszczuchów. Ponieważ byłem obok, to zostałem spontanicznie poproszony o pomoc w zabiegu. Koń był pilnowany z przodu, żeby nie wierzgał, ja dostałem zadanie odchylania ogona, a weterynarz (no cóż, może mało w tym wdzięku…) wyciągał ręką z dróg rodnych konia łożysko. Sporo tego było i nie wyglądało to zbyt estetycznie. A punkt widokowy miałem dobry… Niemniej przeżycie ciekawe, nietypowe, a zdrowie i być może życie konia zostało uratowane. Ania: Ja obserwowałam z bezpieczniejszej odległości i byłam dumna z męża!
Inni milusińscy
Warto też wspomnieć o oślicy Anieli, która pasła się w tamtejszym ogrodzie. Miła, przyjazna, do przytulania – jak się ktoś nie boi, oczywiście. W promieniu długości łańcucha trawa była wyskubana. Co jakiś czas słychać było głośnie „iiii-ooo”, które zazwyczaj kończyło się melancholijnym westchnieniem Anieli. Sprawiała jednak wrażenie szczęśliwego osła.
Kozy i owce – jak to kozy i owce. Kto nie lubi kóz i owiec, to niech się wstydzi. Są to zwierzęta śmieszne, żywotne o może niezbyt inteligentnym wyrazie facjaty, ale o wesołym temperamencie. Przy zagrodzie z kozami i owcami była wysypana kupka skoszonej trawy. My chętnie tę trawę braliśmy i karmiliśmy zwierzaki.
Za budynkami gospodarczymi był wybieg dla koni. Dalej zaś rozciągały się pola. Jak się stanęło tuż przed nim, można było czasami zobaczyć zające.
Najbardziej otwarte na ludzi były oczywiście dwa psy, labradory. Jeden jasny, drugi ciemny. Tak się wzajemnie kolorystycznie dopełniały. Biegały po terenie gospodarstwa, a przywołane, chętnie oddawały się naszym głaskom i zachwytom. Widać, że mocno związane były ze swoim panem, właścicielem agroturystyki.
A zatem wszystkim polecamy agroturystykę w Konstantowie ze względu na zwierzęta i możliwość swobodnego kontaktu z nimi :). Zooterapia w pakiecie!
Już niedługo kolejna część naszych przygód w Konstantowie, w której opowiemy o tegorocznej wizycie :).